Nie bardzo mam co do roboty w pracowni, szturchniętej przez ostatnią nawałnicę. W oczekiwaniu na rzeczoznawcę z ubezpieczalni, wzięłam się w domu za krzesło. Zaskoczona jestem, że mi się w ogóle chciało. Starego rupiecia, którego z pewnych względów wyrzucić nie chcę, zamieniłam sama - samiuteńka w dwa popołudnia. I bardzo mi pasuje do nowej ślicznej lodówki. Mr. Traczka mówi, że ładnie :-)
Poniższy patent do szlifowania podkradłam panu Złotej Rączce, który malował mi mieszkanie...
Trzeba pamiętać, aby mocno naciągnąć nową tkaninę obiciową... Nie miałam takera (czy jak to się tam nazywa), więc musiał wystarczyć młotek i gwoździki)
Voila!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz